TRIGLAV szlakiem 15 czarnych Salamander
O Triglavie, najwyższym szczycie Alp Julijskich i całej Słowenii myślałem od dawna ale zawsze mnie omijał. Tym razem udało mi się połączyć wyjazd biznesowy do Słowenii ze zwiedzaniem i zaplanowałem wizytę w TPN (Triglavskim Parku Narodowym). W Ljubljanie od wtorku z niepokojem obserwowałem prognozę pogody na weekend. Nadchodziła burza i to solidna. Prognozy zapowiadały potężne opady, grad i piorun… Każdy miejscowy, który słyszał o moich planach kręcił głową z niedowierzaniem i patrzył na mnie z politowaniem, nie wierząc w powodzenie mojej misji. Wiedziałem ze nie będzie łatwo, ale nawet przez chwilę nie brałem pod uwagę, że zrezygnuję. Klamka zapadła. W piątek wsiadłem do autobusu do Kranskiej Gory. Bilet kosztował 7,50 Euro w jedną stronę. Po niecałych dwóch godzinach jazdy życzliwy kierowca wysadził mnie na przystanku w Dovje, Zacząłem od zakupów w markecie w Mojstrana. Chwilę później byłem już w Slovenski planinski muzej czyli w Muzeum Alp Słoweńskich. Nie spodziewałem się po nim za dużo, ale kupiłem bilet za 6 Euro i zacząłem zwiedzanie. Zacząłem od części „w piwnicy” poświęconej działaniom wojennym w górach w czasie pierwszej wojny Światowej. Zdjęcia były ciekawe, ale ich opisy niestety tylko po słoweńsku. Przeszedłem więc przez tą część dość szybko. Potem zwiedziłem współczesną mini galerię z iluzoryczną przepaścią. Widok w dół w 3D ze Sfinksa (skały na drodze przez Plemenice) robi wrażenie nawet na kimś kto nie ma lęku wysokości! W końcu ruszyłem na stałą ekspozycję na piętrze. Muszę przyznać, że kilka rozwiązań zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. To co zapadło mi w pamięci to:
- mini ferrata, gdzie każdy zwiedzający może założyć ferratowe ABC (kask, lonża i uprząż) i się poprzepinać na kilkumetrowym trawersie,
- replika schronu górskiego, w którym można się zamknąć i w ciemnościach, rozświetlanych tylko błyskami błyskawic, wsłuchać się w nagranie szalejącej burzy,
- interaktywne stacje: podchodzisz do ekranu, na którym pojawia się informacja, że właśnie spotkałeś turystę po wypadku, obok znajduje się słuchawka, na ekranie zaczyna odliczać czas a Twoim zadaniem jest….: wykręcić właściwy numer! Niby banalne ale jakie praktyczne!
Wiedziałem że do Aljažev dom jest koło 10 km drogą. Mogłem bez problemu zabrać się tam którymś z mijających mnie samochodów. Wybrałem jednak swój ulubiony sposób zdobywania góry, czyli podchodząc od samego dołu. Ruszyłem żwawo szlakiem wzdłuż Doliny Vrata (Vrata oznacza drzwi). Pierwszy odcinek do Wodospadu Peričnik minął szybko. Nie jestem fanem podziwiania cieków wodnych i zazwyczaj wodospady szybko mnie nudzą, ale tym razem było zupełnie inaczej! Strumień wody spada z podciętej skały w ten sposób, że można go praktycznie obejść dookoła. Magiczny widok utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Smaku niewątpliwie dodał brak obecności innych ludzi.
Pełen pozytywnej energii ruszyłem dalej. Wkrótce zaczęło padać lecz szlak prowadził w lesie, drzewa zatrzymywały większość kropel i było całkiem przyjemnie. Zobaczyłem parking, gdzie stały mijające mnie wcześniej samochody i wszedłem do Aljažev dom. Mimo, że lał deszcz byłem uparty by iść po ciemku dalej aż do Bivaku pod Luknjo, bezpłatnego schronu na 1500 m n.p.m. Na szczęście przemiła Pani Marietta z recepcji przekonała mnie bym został i ruszył rano. Dostałem dla siebie na noc cały strych. Wysuszyłem rzeczy, nastawiłem budzik na 6:40 i próbowałem zasnąć. Mimo zatyczek wciąż słyszałem dudniący o dach deszcz i walące w oddali pioruny. Miałem też przed oczami prognozę na jutro: deszcz i śnieg z deszczem…
Okazało się że spałem z wiewiórką, która zjadła sporą część przygotowanego na śniadanie banana. Odkroiłem to nadgryzione, zjadłem, popiłem kawą i ruszyłem w stronę przełęczy Luknja. Minąłem charakterystyczny wielki karabinek, który zdaje się mówić „witaj, pamiętaj, że wkraczasz w królestwo gór…”
Powoli zdobywałem wysokość, kiedy spotkałem pierwsze dwie Czarne Salamandry. Wydawało mi się, że mam wyjątkowe szczęście, że je spotkałem i zafascynowany zacząłem długą sesję fotograficzną. Nie mogłem oderwać od nich wzroku i ruszyć dalej. Potem były kolejne, wszystkie czarne, piękne i o „kosmicznych kształtach” sprawiały wrażenie jakby nie mogły się zdecydować czy są płazami czy może gadami. To małe i niegroźne stworzonka, a przypinały mi filmowego obcego.
Pogoda była przyjemna, ale całą grań wzdłuż której prowadzi droga przez Plemienice (tzw. Bambergova), którą planowałem samotne przejście przesłaniały ciemne chmury. W końcu podjąłem męską decyzję i zawróciłem. Plemienice poczekają!
Ruszyłem przez Prag czyli przez Próg. Droga przez najstarszy znakowany szlak w Alpach Julijskich mijała mi szybko. Sprawnie zdobywałem wysokość, aż doszedłem do krótkiego odcinka ferratowego. Był na tyle łatwy, że nie wyciągałem uprzęży. Mijałem kolejne progi skalne, aż w końcu po wielkim piargu doszedłem do rozległej „krainy księżycowej”. Szlak był dobrze oznakowany i całkiem szybko dotarłem do Triglavskiego domu na Kredarici – najwyżej położonego słoweńskiego schroniska (2514 m n.p.m). Tu spotkałem grupkę, która właśnie zeszła ze szczytu. Wymieniliśmy kilka zdań i ruszyliśmy w swoje strony – on w dół a ja do góry. „Poleciałem” na lekko. Wziąłem tylko zestaw ferratowy (na wszelki wypadek), kurtkę, komórkę, batona, czołówka i butelkę picia. Jak tylko ruszyłem zaczął padać grad. Po 5 minutach na szczęście przeszło i rozpogodziło się. Pogoda wydawała się stabilna więc w niezłym tempie (35 minut) stanąłem na szczycie Triglavu 2864 m n.p.m. Góra doceniła moje zmagania i odsłoniła na chwilę widoki. Zrobiłem serię selfie koło charakterystycznego schronu awaryjnego Aljažev Stolp. Pogadałem jeszcze z jedynym towarzyszem – czarnym ptakiem, który bacznie mi się przyglądał. Wejście na Triglav zajęło mi 5 godzin (czyli godzinę szybciej niż zakłada czas szlakowy).
Schodziłem zdecydowanie wolniej, bo teren jest mocno eksponowany i można pośliznąć się na mokrej skale. Kiedy dotarłem do schroniska obsługa przygotowała mi radosne przywitanie, poczęstowała kawą i ciastkiem. Zjadłem i napiłem się na zapas, odpocząłem i koło 15:30 ruszyłem w dół. Nadal nie padało, ale wiedziałem, że burza z opadami śniegu i deszczu jest nieunikniona. W momencie rozwidlenia szlaków stwierdziłem, że nie będę powtarzał porannej trasy i zamiast przez Prag poszedłem drogą przez Tominskova Pot. Zejście Tominskovą okazało się dla mnie największym wyzwaniem tego dnia. Droga jest mocno eksponowana, ma kilkanaście odcinków ferratowych na których zalecam używanie lonży ferratowej (szczególnie gdy jest mokro i ślisko!). Drogowskazy wskazywały ten sam czas zejścia 2,5 godziny ale jestem przekonany, że droga przez próg zajęłaby mi co najmniej godzinę krócej! Pogarszająca się pogoda, ograniczoną widoczność, śliskie skały lub korzenie drzew oraz narastające zmęczenie sprawiały że musiałem się koncentrować na bezpiecznym schodzeniu, dlatego nie mam praktycznie zdjęć z tego odcinka trasy. Z mojego doświadczenia wynika, że planując Triglav w jeden dzień lepiej jest odwrócić kolejność tras – podejść Tominskova Pot a zejść przez Prag. Do schroniska dotarłem przed zmrokiem. Ku mojemu zaskoczeniu spotkałem tam tą samą grupę co w domu na Kredarici. Okazało się, że wszyscy są kolegami z pracy z Gliwic i okolic. Spędziliśmy przemiły wieczór rozmawiając przy piwie o naszych górskich i podróżniczych doświadczeniach. Spałem jak zabity. Rano nowo poznani koledzy podrzucili mnie na autobus powrotny do Ljubljany.
Kiedy rozmawiam z partnerami biznesowymi ze Słowenii pytają mnie o powodzenie mojej „misji na Triglavie”. Cieszę się że mogę przekazać im dobre wieści. Na herb Słowenii przedstawiający potrójny szczyt górski symbolizujący Triglav zawsze będę patrzył z nostalgią i z błyskiem w oku.Polecam wizytę w Triglavskim Parku Narodowym wszystkim amatorom górskiej przygody. To tylko kwestia czasu kiedy tam wrócimy z Klarą i z Agnieszką.