Tajwan – tygodniowy wyjazd z dzieckiem, szczegóły naszej trasy.
Majówkę na Tajwanie zaplanowaliśmy już w lutym. Usłyszeliśmy od znajomych same bardzo dobre opinie o tym miejscu. Chwalili przyrodę, łatwość przemieszczania się i pyszne jedzenie! Stwierdziliśmy, że tydzień wystarczy nam na zobaczenie najciekawszych atrakcji. Z perspektywy czasu uważamy, że przydałoby się nam 2 -3 dni więcej, ale i tak jesteśmy zadowoleni z tego co zwiedziliśmy. Bilety lotnicze kupiliśmy na linię Air China za 2200 zł za osobę. Nasza Klara nie ma jeszcze dwóch lat, więc podróżuje za darmo. Lecieliśmy z Warszawy do Pekinu i potem na Tajwan. Kiedy ostatni raz wybraliśmy się z Klarą tak długim lotem miała pięć miesięcy i spała w kołysce. Tym razem było trochę inaczej. Nasza córka jest energiczna, więc zdarzały się godziny kiedy chciała biegać po całym samolocie, chociaż tych spokojnych też było sporo. Szczęśliwie, było dla niej dodatkowe miejsce i powrotny lot prawie cały przespała. Na lotnisku w Pekinie również udało nam się znaleźć spokojne miejsce, gdzie rodzinnie rozłożyliśmy się na ławkach i przespaliśmy kilka godzin. W podróży na Tajwan mieliśmy aż 7 godzin na przesiadkę. W drodze powrotnej było opóźnienie lotu i też wyszło podobnie.
Planując wcześniej trasę zarezerwowałam tylko dwa pierwsze noclegi w Taipei. Wybrałam hotel Jen Mei ze względu na najlepszy stosunek jakości do ceny. Dwójka ze śniadaniem kosztuje około 150 zł.
Hotel był w porządku: czysty, dobrze wyposażony, położony około 10 min. spacerem od metra, ale nie miał w sobie nic szczególnego, co sprawiłoby byśmy go polecali lub chcieli do niego kiedyś wrócić. Z lotniska Taoyuan do centrum – Taipai Main Station jeździ pociąg. Jest to najlepsze i najszybsze połączenie. Do hotelu dotarliśmy około dwudziestej. Byliśmy podekscytowani wakacjami, miastem i kipiącym wręcz nocnym życiem, wiec od razu wyszliśmy na kolację. Tajwan słynie z pysznego jedzenia i już pierwszego dnia mieliśmy okazję się o tym przekonać, Marcin zjadł dobrą rybę, a ja pierożki, które od tej chwili stały się moją ulubioną potrawą! Ceny na Tajwanie są nieco wyższe niż w Polsce. Podróżowaliśmy wcześniej po Azji Południowo Wschodniej, gdzie tam jest bardzo tanio. Spodziewaliśmy się na Tajwanie podobnego „klimatu”, wiec chwilę nam zajęło, żeby przestawić się na tutejsze wyższe ceny.
Pierwszy dzień rozpoczęliśmy od pięknych widoków z Tajpei 101– 509 metrowego wieżowca, który ma 101 pięter. Turystycznie można wjechać na 89 piętro, a podróż najszybszą windą pasażerską na świecie, zajmuje 37 sekund! Mieliśmy ogromne szczęście, ponieważ pogoda była określona jako „przeciętna”, dla nas to znaczy „dobra”, bo Tajpei słynie z tego, że często niebo jest zachmurzone. W wieży znajduje się tak zwany „damper”, czyli dynamiczny eliminator drgań. Waży 660 ton i chroni Taipei 101 przed trzęsieniami ziemi i huraganami. Jest to jedyny na świecie taki system, który jest dostępny dla turystów.
Tego dnia postanowiliśmy zobaczyć kolejne piękne widoki. Po południu wybraliśmy się do Jiufen, położonego ok. 30 km na wschód od Taipei. Można dojechać tam autobusem ale my ze względu na rozsądną cenę wzięliśmy taxi (600 tajwańskich dolarów w jedną stronę, czyli około 70 złotych). Poza tym na autobus (100 tajwańskich dolarów od osoby) musielibyśmy czekać godzinę, bo właśnie odjechał. Jiufen leży na wzgórzach, ma piękny widok na morze oraz stare miasto z wąskimi uliczkami. Charakterystyczną cechą Jiufen są czerwone lampiony rozwieszone przy większości klimatycznych, wąskich uliczek. Naszą uwagę zwróciły też ciekawe grobowce, takie trochę jak domy, możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej. Jednak dopiero następnego dnia mieliśmy zobaczyć naprawdę niesamowity tajwański cmentarz. Na zwiedzanie Jiufen z dzieckiem zdecydowanie bardziej polecamy chustę niż wózek, uliczki są wąskie, jest dużo schodów oraz bardzo dużo turystów. Filmik z naszego pierwszego dnia na Tajwanie możecie zobaczyć na Youtube, zapraszamy!
Kolejnego dnia zdecydowaliśmy się na wycieczkę z Dorotą, Polką mieszkającą na Tajwanie. W wycieczce towarzyszyła nam najmłodsza córka Doroty, ośmioletnia Ania. Pierwszym przystankiem był fort San Domingo w Tamsui, który szczegółowo Dorota opisała na swoim blogu, możecie przeczytać TUTAJ
Następnie pojechaliśmy na plażę, Klara zasnęła, Marcinowi udało się chwilę popływać, a ja spacerowałam widokową ścieżką, wzdłuż morza.
Po plażowaniu Dorota zabrała nas na cmentarz i to było niesamowite zaskoczenie. Wieża w górach, na której piętrach znajdują się pomieszczenia według wyznań z urnami. Mogliśmy tam wejść tylko dlatego, że znajduje się tu urna z prochami babci męża Doroty. Mam nadzieję, że poniższe zdjęcia choć trochę oddają nasze zaskoczenie i przeżycia.
Ostatnim punktem programu wycieczki był przejazd przez Yangmingshan National Park. Było mgliście i tajemniczo. Zatrzymaliśmy się przy małych, gorących źródłach, gdzie wspólnie pomoczyliśmy nogi. Co ciekawe chcąc odbyć trekking w Parku Narodowym na Tajwanie musicie się wcześniej zarejestrować, najlepiej tak około miesiąc przed planowanym wyjściem w góry. Link do strony z rejestracją znajdziecie TUTAJ
Dorota odwiozła nas na dworzec Taipei Main Station stąd mieliśmy pociąg do Hualien. Obok Hualien znajduje się jedna z największych atrakcji przyrodniczych Tajwanu – Taroko National Park.
W Hualein zatrzymaliśmy się w bardzo fajnym miejscu FunHouse-311, trochę z hostelową atmosferą, ale pokoje nowoczesne i designerskie, polecamy. W hotelu czekało na nas łóżeczko, wanienka i kosmetyki dla Klary, takiego serwisu dla dziecka jeszcze nie mieliśmy. Zaoferowano nam również odbiór z dworca kolejowego.
Następnego dnia w planach był park Taroko, ale jak to czasem bywa podczas podróży z dzieckiem musieliśmy zweryfikować swoje plany. Spaliśmy do 11:30, Klara też tak długo spała. Przed podróżą trochę się bałam jak to będzie z jej snem na Tajwanie, ale okazało się, że nie było żadnych problemów (spała nawet lepiej niż w Polsce), tylko pierwsza noc w Taipei była ciężka. W Hualien po długim śnie wybraliśmy się na niespieszne śniadanie, jak zaczęliśmy szukać transportu do Taroko była już 13 i wszyscy doradzali nam wyjazd jutro. Cały dzień odpoczywaliśmy, spacerowaliśmy przy wybrzeżu w mieście Hualien. W trakcie drzemki Klary czytaliśmy książki, a wieczorem wybraliśmy się na nocny targ, który bardziej nam się podobał niż ten w Taipei.
Następnego dnia rano pojechaliśmy do Taroko w siódemkę! Skontaktowali się z nami moi znajomi z dwójką dzieci, którzy zwiedzali Tajwan do 2 tygodni i okazało się, że też jutro jadą do Taroko, mało tego też nazywają się Lewandowscy! Wynajęliśmy samochód z kierowcą Tiffany, podaję Wam jej numer, można się komunikować przez Whatsapp +886 912 522 118, była profesjonalna i miła. Przeszliśmy dwa szlaki: Shakadang oraz Baiyong, pierwszy ma 4 km, drugi 2 km, wraca się tą samą drogą. Park Taroko jest bardzo dobrze przygotowany dla azjatyckich turystów, szlaki są bezpieczne, wręcz wybetonowane, nie jest to natomiast zatłoczone miejsce, czuliśmy się tu dobrze i spędziliśmy dzień patrząc na niesamowite widoki. Na końcu szlaku Baiyong znajdują się wodospady i jest to jedno z najładniejszych miejsc w parku.
Dzień zakończyliśmy w wybranej przez naszych znajomych lodge – hotelu Aluwa , mają piękną stronę internetową. Był to przemiły wieczór. Właściciel zawiózł nas na kolację do lokalnego baru, gdzie zjedliśmy pyszne dania w najlepszych cenach. Klara spróbowała pierwszy raz jeść pałeczkami. Aluwa jest rewelacyjnie położona, tuż obok plaży Oceanu Spokojnego, następnego dnia spacerowaliśmy, czytaliśmy książki na plaży. Marcin trochę pobiegał. Bardzo miło było spędzić noc i dzień z dala do wielkiego miasta.
Wieczorem pojechaliśmy pociągiem do Taipei. Miejsce na nocleg wybrałam przez booking.com wśród pewnie tysiąca dostępnych miejsc znalazłam hotel przyjazny dzieciom z małym placem zabaw – RF Hotel. W pokoju łóżka mieliśmy położone na podłodze, dzięki czemu Klara nie mogła spaść. Polecamy.
Zostało nam już tylko 1,5 dnia w Taipei, podczas tego wyjazdu czas biegł wyjątkowo szybko. Zainteresowało nam Yheliu, park geologiczny, baliśmy się tylko tłumów turystów, ale okazało się że zupełnie niepotrzebnie, było zdecydowanie mniej turystów niż sobie wyobrażaliśmy. Do Yheliu jedzie się około godzinę autobusem z dworca tuż obok Taipei Main Station. Na miejscu odwiedziliśmy położony nad morzem park z ciekawymi formami geologicznymi z piasku, spacer pomiędzy grzybami, głowami i innymi stworami sprawił nam dużo radości, miejsce jest bardzo fotogeniczne. Zobaczcie poniżej.
Mało pisałam o jedzeniu, mam nadzieję, że Marcin nadrobi to w swoim poście o Tajwanie. Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na targ nocny obok naszego hotelu, targi nocne to świetna atrakcja Tajwanu jest ich kilka. Nam najbardziej smakowało w miejscowości Hualien, ten targ był też najmniej zatłoczony, dlatego skradł nasze serca, ale polecamy też targ Raohe w Taipei.
Ostatni dzień pobytu na Tajwanie upłyną nam szybko i stresująco, oj tak, o mało nie spóźniliśmy się na lotnisko. Wybraliśmy się do ZOO oraz na kolejkę na wzgórza Maokong. Już w metrze zrozumieliśmy, że nie zrobimy wszystkiego razem, tak aby zdążyć na lot o 18, zdecydowaliśmy się rozdzielić. Marcin z Klarą poszli do ZOO, a ja na kolejkę gondolową. Kupiłam bilet z przystaniem w połowie trasy w świątyni Zhian i dopiero po wejściu do wagonika zorientowałam się, ze kolejka w jedną stronę jedzie pół godziny!!! Po dotarciu do herbacianych wzgórz dosłownie pobiegłam zobaczyć kilka herbaciarni i widoków, a następnie z powrotem wsiadłam do kolejki. W drodze powrotnej wysiadam przy Zhian Temple i bardzo się z tego cieszę, miejsce było zachwycające, widok nawet lepszy niż z końcowej stacji, a świątynia pełna barw, koniecznie polecam ten przystanek. Wybierając się na Maokong musicie poświęcić około pół dnia – pięć godzin, a nie jak ja dwie, ale udało się i spotkaliśmy się z Marcinem na stacji metra, gdzie rozpoczęliśmy pościg na lotnisko. Chyba jeszcze nigdy nie mieliśmy takiego stresu, byliśmy na lotnisku na godzinę przed międzynarodowym lotem, ale udało się i wylecieliśmy do Pekinu, a następnie do Warszawy.
Dorota
Mieliście dużo szczęścia, że nie natrafiliście na tłumy ludzi. W weekendy, w święta i w wakacje gdzie się człowiek nie ruszy jest mrowie ludzi. Często nawet na kolejkę Maokong są długie kolejki, a w Yehliu idzie się gęsiego. Tak więc wszystkim polecam przylot na Tajwan poza sezonem letnim.
Fajnie było Was poznać, mam nadzieję, że kiedyś jeszcze odwiedzicie piękną Formozę. Pozdrawiam!
Dorota z Babel School in Taiwan
Magdalena Dziurowicz
Fajnie, że tak podróżujecie z dzieckiem. Pokazujecie, że się da i nie jest to trudne, a dla wielu wydaje się to niemożliwe… 🙂
Powodzenia 😀