Gruzja i Kazbek – babski wyjazd
Kiedy wspominam wyjazd z 2012 do Gruzji na Kazbek (5047 m n.p.m.) roku myślę: „najlepsze babskie wakacje w życiu” oraz „tak poznałam mojego męża”! Tą przygodę zaplanowałyśmy z moją przyjaciółką Anetą już w lutym, wspomnianego roku. Kupiłyśmy w promocji za 750 zł bilety linii Lufthansa na lipiec, czas pobytu 11 dni. Wiedziałyśmy, że chcemy zrobić jakiś trekking, ale na początku nie zakładałyśmy, że naszym celem będzie Kazbek. Po jakimś czasie zaczęłam coraz śmielej myśleć o tej górze. Wpłynęło na to zdobycie Kilimanjaro oraz rozpoczęcie treningów na ściance wspinaczkowej. Górskie towarzystwo potrafi zdziałać cuda! Dopiero na miesiąc przed wyjazdem zdecydowałam na 100%, że idę na Kazbek. Aneta podjęła decyzję, że szczytu zdobywać nie będzie, ale trekking do Meteo Station, jak najbardziej ją interesował. Zaczęłam szukać informacji i wtedy pojawił się on – Marcin Lewandowski Szczęśliwym zbiegiem okoliczności koleżanka skontaktowała mnie z Marcinem, który zdobył górę kilka miesięcy wcześniej. Marcin pokazał mi zdjęcia, opowiedział o swoich przygodach, a potem historia potoczyła się już sama. Umówiliśmy się na ściankę wspinaczkową, na kajaki, ale to temat na inną opowieść.
Szukając ekipy z którą mogłabym wchodzić, znalazłam świetnego górskiego przewodnika na Kazbek Shotę Komakhidze, z czystym sumieniem polecam kontakt: https://www.facebook.com/cgeorgia.cgeorgia oraz http://www.climbinggeorgia.com/Eng/home.php
Shota w lipcu miał już zaplanowane wejście na Kazbek, w takim terminie, że aby dopasować się do jego planów musiałyśmy z Anetą spędzić dwa pełne dni w Tbilisi. Nie będę zdradzać ile zapłaciłam za wejście na Kazbek, bo chyba popsułabym Shocie rynek… Powiem tak; mocno negocjowałam i dostałam bardzo dobrą ofertę. Pamiętam jeden szczegół z naszej rozmowy telefonicznej, Shota mówił, że na dojście do Meteo Station (baza wypadowa na Kazbek) bierze konia, aby niósł bagaże i jedzenie. Ja na to, że nie potrzebuję konia, sama będę wszystko niosła i nie będę płacić za tą usługę. Shota: „Agnieszka, koń i tak pójdzie do Meteo Station, a czy Ty położysz na nim swój bagaż, czy nie to już Twoja sprawa!” I tak nasz koń był pierwszym, który w tym sezonie dotarł do Meteo Station i oczywiście niósł również mój bagaż. Razem z Shotą wchodził na górę jeszcze jeden Polak – Jacek, więc nasza ekipa liczyła 5 osób: Shota, Ja, Aneta, Jacek i Tato – drugi przewodnik, abyśmy mogli bezpiecznie związać się liną.
Spędzenie dwóch dni w Tbilisi okazało się bardzo dobrą decyzją.
Pokochałyśmy z Anetą to miasto, jego kuchnię, uliczki, widoki, knajpki. Zatrzymałyśmy się kilka stacji metra od centrum w prywatnym mieszkaniu wynajmowanym przez Airbnb.com (niestety po tylu latach nie mam już namiaru), ale wybór na tym portalu jest ogromny. Schodziłyśmy prawie całe miasto, zaglądałyśmy do wszystkich małych i większych kościołów oraz cerkwi.
Drugiego dnia wybrałyśmy się marszrutką (lokalny transport – busik zabierający około 8-10 osób) do jednego z najstarszych miast Gruzji – Mcchety. Leży ona przy ujściu rzeki Aragwi do Kury. Główną atrakcją jest zabytkowy zespół katedralny Sweti Cchoweli.
Po paru dniach w Tbilisi pojechałyśmy (już wspólnie z górską ekipą) Gruzińską Drogą Wojenną do położonej wśród gór miejscowości Stepancminda (do 2006 Kazbegi). Shota wynajął pokoje w jednym z lokalnych domów, gdzie czekała na nas pyszna kolacja.
Trekking na Kazbek to jedno z moich najlepszych górskich wspomnień w życiu, miałam mnóstwo szczęścia do pogody, nie wspominając już o towarzystwie i rozmowach! Shota zna świetnie historię polskiego himalaizmu, imponował mi i Anecie swoją wiedzą. Pierwszego dnia wyjechaliśmy samochodem do kościółka Cminda Sameba, tam zapakowaliśmy swoje bagaże na konia i ruszyliśmy w drogę.
Czekał nas całodzienny trekking (ok. 7 godzin) do Meteo Station 3653 m n.p.m., z dużym przewyższeniem. Po kilku godzinach przekraczaliśmy rzekę, ale poziom wody nie był wysoki, a nurt niezbyt szybki. Przechodząc przez pierwszy odcinek lodowca Gergeti nie zakładaliśmy raków.
Meteo Station znane też jako Berhlemi Hut ma surowe wnętrze, ale ciepłe śpiwory The North Face sprawiły, że nie zmarzłyśmy. Pod Kazbekiem można też spać w namiocie. Następnego dnia wybraliśmy się na aklimatyzację do małego, blaszanego kościółka, górującego kilkaset metrów powyżej.
Na Kazbek wyruszyliśmy o 1:30 w nocy. Półtorej godziny przed nami wyszła grupa Niemców. W trakcie nocnego marszu zgubili jednak drogę, musieli zawrócić i pozostałą część trasy kontynuowali już za nami. Pierwszy kryzys miałam dopiero rano około godziny 5. Czułam ból głowy, potrzebowałam odpoczynku. Usiadłam na około 10 minut, zjadłam jabłko i dostałam nowej energii. Pierwszą część trasy pokonywaliśmy nie związani liną, związaliśmy się przy wejściu na lodowiec. Szczeliny o tej porze roku są raczej widoczne, ale należy bardzo uważać. Duże zagrożenie stanowią spadające z prawej strony kamienie. Należy więc iść szerszym łukiem, by zapewnić sobie większe bezpieczeństwo. W nocy lub o świcie skały są zmrożone a około południa (w trakcie zejścia) spadające kamienie są najbardziej niebezpieczne. Bliżej szczytu nachylenie trasy znacznie rośnie, dodatkowo nasze organizmy były zmęczone brakiem tlenu, dlatego końcowy odcinek szliśmy dość wolno. Podejście na szczyt to zdecydowanie najstromszy fragment, jednak widoczny cel i odczuwalna adrenalina sprawia, że idzie się trochę szybciej, tak przynajmniej było w moim przypadku. Wierzchołek zdobyliśmy około godziny 8, widoki były rewelacyjne!
Zejście do Meteo zajęło nam ok. 6 godzin. Byłam zmęczona, ale mega szczęśliwa. Generalnie dopisało mi szczęście! W trakcie wejścia najbardziej przeszkadzało mi dotkliwe zimno w nocy, choć byłam dobrze przygotowana, mając ciepłą kurtkę, bieliznę i spodnie. Do kieszeni kurtki włożyłam małe ogrzewacze chemiczne, cały czas ich dotykałam, dawało to uczucie ciepła. Następnego dnia po zdobyciu szczytu zeszliśmy do Kazbegi, gdzie czekała nas prawdziwa gruzińska uczta.
Po noclegu wróciliśmy do Tbilisi. Miałyśmy z Anetą ochotę na relaks w łaźniach. Wcześniej podczas pobytu w stolicy wybrałyśmy się do łaźni miejskich ale wyszłyśmy z nich po 3 minutach. Przeszkadzał nam brzydki zapach. Miejsce było bardzo obskurne, a kobiety, które tam były, naszym zdaniem nie mają łazienki w domu…Uznałyśmy, że po prostu źle trafiłyśmy. Tym razem postanowiłyśmy poprosić Shotę o rekomendację, ale on i Tato stwierdzili, że też mają ochotę na relaks i wybrali się z nami. Łaźnie były rewelacyjne, kilka basenów z ciepłą i zimną wodą, pokój w którym była podawana herbatka z miętą. Wizyta w łaźniach to początek historii o „gentelmanach” w Gruzji. Chciałyśmy zapłacić z łaźnie, jednak chłopaki nam nie pozwolili, w takim razie chciałyśmy zrewanżować się kolacją, również nie pozwolili nam zapłacić. Poprosiłyśmy, aby odwieźli nas do hostelu. Zarekomendowali fajne miejsce i pożegnaliśmy się. Jakież było nasze zdziwienie następnego dnia rano, kiedy chciałyśmy zapłacić za nocleg okazało się, że rachunek został już uregulowany. W odpowiedzi na smsa z podziękowaniem do Shoty dostałam informacje „Agnieszka przyzwyczaj się, że w Gruzji kobiety nie płacą”. Prawda – nie prawda? Był to rok 2012 wiec może i tak było, teraz w związku z dużą ilością turystów w Gruzji myślę, że wiele się zmieniło. Po noclegu w Tbilisi pojechałyśmy do Kachetii. Gruzińskiej krainy wina powitała nas pięknymi widokami, pysznym jedzeniem, dużą ilością przepysznego szlachetnego trunku.
Wiele spacerowałyśmy i odwiedziłyśmy kilka kościołów. Nocowałyśmy w jednym z lokalnych pensjonatów. Wieczorem właściciele organizowali kolację, wręcz ucztę z tamadą , gruzińskim mistrzem ceremonii, wygłaszającym długie toasty z głębokimi przemyśleniami. Międzynarodowe towarzystwo, dużo jedzenia i wina, niekończące się toasty wygłaszane przez gospodarzy lub gości, ale tylko po wcześniejszym udzieleniu głosu. Wszystko to zakończyło się zabawą do białego rana w jednej z dyskotek.
Pobyt w Gruzji przywołuje na myśl pyszne obiady i kolacje oraz niekończące się rozmowy, które przeprowadzałyśmy z Anetą poruszając prawie wszystkie tematy. Takie babskie wakacje zdecydowanie musimy powtórzyć!