BABSKI WEEKEND NA JURZE I REFLEKSJE O KARMIENIU PIERSIĄ
W listopadzie zeszłego roku urodziłam Klarę. Właściwie już na etapie ciąży wiedziałam, że chcę karmić piersią. Nie miałam problemu ze zdobyciem informacji, bo naturalne karmienie to obecnie bardzo modny temat. Wiele mówi się o korzyściach płynących zarówno dla dziecka, jak i dla relacji mama i dziecko. Początki jednak nie były łatwe. Klara jadła dużo i często, a ja nie byłam na to przygotowana.. Wspólny rytm odnalazłyśmy z Klarą dopiero po około dwóch miesiącach. Przez prawie rok karmiłam córkę w wielu miejscach: na ulicy, w restauracjach, na ławce w parku, podczas spacerów w lesie, w pociągach i w samolotach. Byłyśmy dwukrotnie w Grecji, w Irlandii, podróżowaliśmy po Indiach i Sri Lance.
Karmienie piersią nie tylko daje ogromną bliskość, ale jest też bardzo wygodne. Dzięki temu większość lotów z Klarą (a obecnie ma ich na koncie 19) była przyjemna i nasza córka w ogóle nie płakała. Dostawała pierś przy starcie i przy lądowaniu, a to stanowiło skuteczne antidotum na wszelkie związane z lotem niedogodności. Będąc już na miejscu, np. w Indiach nie musieliśmy się w ogóle martwić o jedzenie. Klara zawsze miała je pod ręką. Dodatkowo zdrowe i bez zarazków, co w takim klimacie jest na wagę złota! Nie będzie przesadą, jeżeli stwierdzę, że podczas pobytu z pięciomiesięcznym niemowlakiem w krajach azjatyckich karmienie naturalne było dla nas kluczowe w komforcie całej podróży. Nie musieliśmy mieć butelek, termosów, mieszanek itd., wszystko było gotowe na już:)
Nigdy nie wyznaczałam Klarze godzin jedzenia. Karmiłam „na żądanie”, a ona z czasem bardzo przyzwyczaiła się do tej naszej bliskości. Im Klara była starsza, tym częściej następowały „żądania”. Gdy miała 8 miesięcy, wróciłam do pracy. Klara przez cały dzień jadła tak zwane normalne jedzenie: jabłka, owsianki, kaszki, zupki itd. Nie były to jednak zbyt obfite posiłki. Za to wszelkie niedobry kalorii Klara postanowiła uzupełniać w nocy. Na początku były to 3 – 4 pobudki. Budziła się, jadła i zasypiała po 15 minutach. Odkładałam ją do łóżeczka i też zapadałam w sen. Mam to szczęście, że po takich przerwach bez przeszkód zasypiałam z powrotem. Jednak, gdy Klara miała 10 miesięcy i właśnie uczyła się chodzić, pobudki stały się nie do zniesienia. Rekordowo naliczyłam ich 9, a standardem stało się 7 każdej nocy. Dodając do tego, że Klara nie jest śpiochem i śpi ok. 9 godzin, to budziła się średnio co godzinę, a ja razem z nią. Po takiej nocce codziennie wstawałam do pracy. Oj,nie było łatwo!
W końcu stwierdziłam, ze tak dłużej być nie może. Na początku października ustaliłam z Marcinem, że w ostatni weekend miesiąca wyjeżdżam na babski wyjazd z moją przyjaciółką Anetą. Przez ponad 3 tygodnie, budząc się w nocy, myślałam tylko o tym, że termin już ustalony i że wkrótce czeka mnie cały weekend z dwoma przespanymi nocami. W tym czasie nie czekaliśmy bezczynnie, ale próbowaliśmy z Marcinem trochę redukować karmienia Klary. Czasem on usypiał ją w wózku lub na rękach. Jednak, gdy tylko ja pojawiałam się w pobliżu i dziecko czuło mój zapach, to znów nie było łatwo.
W końcu nadszedł upragniony czas wyjazdu. Stresowałam się, zostawiając córkę, jednak wiedziałam, że to słuszna decyzja. Dobra dla całej naszej rodziny. Marcin z Klarą na początku zachłysnęli się wolnością. Gdy zadzwoniłam w piątek wieczorem, Marcin podekscytowany opowiadał, że wreszcie mają czas, aby się sobą nacieszyć. Bawili się i śmiali. W sobotę i niedzielę nie było już tak łatwo. Klara trochę marudziła, stała się apatyczna, spała dużo w ciągu dnia, a mało w nocy. W niedzielę wieczorem, o dziwo, Klara nie chciała jeść już z piersi: Natomiast pochłaniała wszystko inne. Tydzień po odstawieniu uświadomiłam sobie, że nasze dziecko nie jest niejadkiem. Wręcz przeciwnie. Je bardzo, bardzo dużo, smakuje nowych potraw i cieszy się tym. Klara zaczęła tez lepiej spać… Budzi się raz, czasem dwa razy w nocy. Usypia ponowienie kołysana w wózku lub na rękach. A ja wreszcie czuję się wyspana i mam znacznie więcej energii.
Wracam do Babskiego Weekendu, bo wstęp o karmieniu okazał się dość długi:) Było super! Wybrałyśmy niestandardowe miejsce – Trafo Base Camp w Kroczycach na Jurze Krakowsko – Częstochowskiej. Trafo Base Camp to sklep z ciuchami wspinaczkowymi i sportowymi, Knajpa i Hostel, założony 3 lata temu przez Marcina i Aldonę. Sklep i knajpa były już wcześniej, ale hostel to nowa działalność. Miejsce jest świetne, super atmosfera, duży salon, pyszne jedzenie. Wystrój nowoczesny, ale na każdym kroku czuć dbałość o detale (zobaczcie zdjęcia).
Pogoda niestety nam nie dopisała. Prawie cały weekend padało, ale za to miałyśmy czas na relaks, babskie rozmowy i zwiedzanie tych mniej oczywistych miejsc na Jurze. W trakcie babskiego weekendu zobaczyłyśmy Jaskinię Głęboką, Młyn w Żarkach oraz Zamek w Bobolicach. W sobotę pyszną kolację zjadłyśmy w „Bistro Mojego Brata” w Zawierciu (konieczna jest wcześniejsza rezerwacja, bo w sobotę były tłumy), a w niedzielę w „Irini” – greckiej restauracji, też w Zawierciu.
Byłyśmy w saunach i na basenie w hotelu Fajkier. Niestety trafiłyśmy na urodzinowe przyjęcie dziecięce (20 rozwrzeszczanych dzieciaków w wieku ok. 10 lat)… ale udało nam się złapać chwilę relaksu. Na przyszłość myślę, że lepszym rozwiązaniem są sauny w hotelu Ostaniec, gdzie nie ma basenu i tym samym nie ma też przyjęć dziecięcych:) Jaskinia Głęboka zrobiła na nas duże wrażenie. Proporcjonalnie odwrotne do swojej wielkości – sama bowiem jest nieduża (ok. 190 metrów), ale pięknie podświetlona i roztacza urok. Zwiedzanie z przewodnikiem trwa około 40 minut i lepiej wcześniej je zarezerwować. Więcej informacji o jaskini na stronie http://podlesice.org.pl/jaskinia-gleboka/.
Ogromnym zaskoczeniem był młyn w Żarkach, który poleciła nam Pani w Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego i Kulturowego Jury. Młyn jest nowocześnie i designersko odnowiony. Podczas zwiedzania ogląda się mnóstwo automatycznych maszyn, urządzeń i narzędzi. Są prezentacje multimedialne i gry. Jedynie przewodniczka nas zawiodła, opowiadała ze zmęczeniem, bez charyzmy. Więcej o młynie na stronie http://muzeumzarki.pl/.
Kolejny punkt naszego zwiedzania to Zamek w Bobolicach, odnowiony tylko dzięki środkom prywatnym, bez wsparcia żadnych instytucji. Zamek zwiedza się przyjemnie, aczkolwiek szybko. Przechodzi się kilka prostych sal. Wrażenie robi to, że zostały odnowione z kompletnej ruiny. Za to widoki z murów roztaczają się przepiękne. Zwiedzałyśmy wieczorem i bez innych turystów, co dodatkowo spotęgowało poczucie tajemniczości. Więcej o zamku na stronie http://www.zamekbobolice.pl/ Obok zamku działa restauracja „Zamek Bobolice”. Polecamy, a szczególnie deser o mało zachęcającej nazwie „szarpaniec”. Ciasto drożdżowe, poszarpane i odsmażone na maśle – pyszne! Weekend na Jurze na pewno zostanie w mojej pamięci ze względu na towarzystwo Anety – dziękuję za wszystkie, długie rozmowy. Polecam tę przepiękną część naszego kraju. Ma naprawdę wiele do zaoferowania!